Jak wejść na Ben Nevis?

Ben Nevis to najwyższy szczyt Wielkiej Brytanii i Szkocji. Byłoby wielką szkodą nie zdobyć tej góry podczas naszego road trip’a po Szkocji. Ta góra była dla nas wyjątkowa z trzech powodów. To były chyba najgorsze do tej pory warunki pogodowe, podczas których zdobywaliśmy jakikolwiek wierzchołek. To był pierwszy szczyt z Korony Europy, który zdobyliśmy (nie licząc wejścia na Śnieżkę, od strony polskiej). I jak się później okazało, mieliśmy towarzystwo w drodze na górę.

Jakoś mam dziwne wrażenie, że wszystkie te angielskie góry, mimo że mają relatywnie mniejszą wysokość, to są bardziej męczące niż nasze polskie. I może coś w tym jest. Na Wyspach, chyba wszędzie, zaczynamy z poziomu morza, a wydaje mi się, że polskie górskie miejscowości leżą już na pewnej wysokości. 

 

JAK WEJŚĆ NA BEN NEVIS?

Na szczyt prowadzą dwie drogi: 

>> by the Mountain Path – najbardziej popularna i uczęszczana droga na górę. Polecana ona jest osobom początkującym. Można nią podążać startując zarówno z parkingu spod Visitors Center, jak i z  hostelu. My wyruszyliśmy z parkingu. Mimo że szlak nie jest oznaczony, to ciężko go zgubić, gdyż prowadzi prosto na górę, a droga jest bardzo wyraźna. Powinniśmy przejść ten szlak w czasie 7-9 godzin.


>> Carn Mor Dearg Arête – trasa polecana doświadczonym wspinaczom. Prowadzi przez teren eksponowany, wzdłuż grani innych wierzchołków, zanim zdobędzie się Ben Nevis. Przejście go zajmuje ok. 10-11 godzin.


THE MOUNTAIN TRACK

Pod tym linkiem znajdziecie dość dobrze zobrazowany szlak.

Ja podzieliłabym trasę na Ben Nevis na trzy poniższe fragmenty:

1. Odcinek wzdłuż doliny Glen Nevis

Jest to długa droga wzdłuż doliny aż do jeziora. Na początku szlak prowadzi nas po kamiennych stopniach, które wraz z drogą robią się coraz bardziej nieregularne i przechodzą w luźno rozłożone kamienie. 

Nachylenie terenu jest w miarę jednostajne i niezbyt strome. Po prawej stornie rozpościera się krajobraz doliny Glen Nevis. To tutaj są najładniejsze widoki na trasie i widoki w ogóle  - jeśli nie będziemy należeć do szczęśliwców, którzy uświadczą ich ze szczytu. 

Tuż przed jeziorem teren się wypłaszacza, co da nam chwilę na zebranie sił przed bardziej wymagającym, kolejnym kawałkiem. Dochodzimy do jeziora, teraz jesteśmy mniej więcej w połowie drogi.

Zaraz za jeziorem znajduje się rozdroże – charakterystyczny punkt, gdzie musimy skręcić w prawo. Trasa w lewo zaprowadzi nas na bardziej wymagająca, północna ścianę.

2. Zygzak

Na początku trasy, jeszcze nie tak daleko od jeziora spotkamy po drodze górski strumień, przecinający trasę, zwany Red Burn.

O ile nie wspinamy się na Ben Nevis w zimie, ani po ulewnych deszczach i mamy porządne buty, o tyle nie powinien on stanowić większej przeszkody.

Na tym odcinku mgła gęstnieje. Ścieżka robi się ciut węża i poruszamy się po różnych rozmiarów kamieniach i gruzach. „Zygzak” to najbardziej stromy i wymagający odcinek na trasie. To tutaj najczęściej robiliśmy przystanki.

3. Droga na szczyt

Prosty odcinek na sam szczyt. Po pokonaniu zygzaka wydaje się, że reszta drogi to pestka i jest się już blisko wierzchołka. Muszę jednak przyznać, że ten odcinek dłużył mi się bardzo. Możliwe, że przyczyniła się do tego pogoda. To tutaj trasę wyznaczają stosy usypanych kamieni, dzięki którym łatwiej znaleźć drogę. Warto się ich trzymać, bo po drodze mijamy dwie przepaście wychodzące na wąwozy: Tower Gully oraz Gardyloo Gully.

 

SZCZYT

Nasz pobyt na szczycie był krótki, głównie ze względu na pogodę. Mgła kompletnie ograniczyła widoczność. Żadnych panoram na okoliczne wzniesienia nie uświadczyliśmy. No, może jeden - dosłownie na chwilę wiatr przewiał mgłę i zdążyłam zrobić jedno zdjęcie nad przepaścią – nie oddalajcie się od kamiennych słupków.
Grzecznie poczekaliśmy na naszą kolej zdjęć przy słupku w najwyższym punkcie. Na szczycie znajduje się też schronienie przed wiatrem i niepogodą. 

W ruinach obserwatorium, choć trochę ochroniliśmy się przed wiatrem. Po krótkim posiłku i herbatce zaczęliśmy zejście w dół tą samą drogą. 


WARUNKI POGODOWE

Bardzo doświadczonymi górołazami nie jesteśmy, bardziej z nas niedzielni górscy amatorzy. Jednak wchodząc na Ben Nevis przygotowaliśmy się dość dobrze. Kurtki, spodnie, buty - wszystko to kupiliśmy przed wyjazdem, inwestując w troszkę lepsze ubrania i pierwsze nasze górskie ubrania w ogóle. Przed wyjazdem trochę poczytaliśmy o górze. Wiedzieliśmy, że pogoda może  być tam bardzo zmienna. Chmury i mgła zaczęły się ciut wyżej od poziomu jeziora. Im byliśmy wyżej, tym zimniej i więcej mgły było – wyjmowaliśmy coraz więcej ubrań z plecaka. Kurtka przeciwdeszczowa to konieczność. Wzięłam nawet rękawiczki, które też się przydały.

To właśnie w okolicy Ben Nawis miało być mnóstwo midges. Natarczywych owadów nie było, chyba przegonił je wiatr i chmury. 

Wiedzieliśmy, że na Ben Nevis pogoda jest kapryśna. Wiedzieliśmy też, że tego dnia miało padać. Na parkingu zjawiliśmy się więc koło godziny 7.00 (nie nocowaliśmy w Fort Wiliam). Wyruszyliśmy ok. 7.30. Można powiedzieć, że byliśmy w drugiej, porannej fali turystów. Już w okolicach jeziora zaczęły pojawiać się dość mocne chmury, ale jednak widok od czasu do czasu przejaśniał się. Na „zygzaku” mgła dość mocno narastała. Trafiały się jednak momenty, kiedy była „przewiewana”. Na ostatniej prostej, po zygzaku, widoczność drastycznie spadła, a nawet można powiedzieć, że spadła do minimum. Widzieliśmy może na półtora metra przed sobą. Mgła była tak mocna, że skraplała nam się na ubraniach. Teraz już wiem po co były kamiennie słupki postawione wzdłuż ścieżki – to one wyznaczały nam ostatni kawałek drogi przed szczytem. 

Po drodze mijamy dwa wąwozy (na górze są przepaścią), które opisałam wyżej - trzymajcie się więc usypanych stożków. Na krótką chwilę wiatr przewiał mgłę i tak oto naszym oczom ukazała się Tower Gully.

O tym, że minęliśmy jakiś drugi, nie miałam zielonego pojęcia, do czasu, kiedy szukałam informacji do tego wpisu.

Deszcz zastał nas praktycznie na parkingu i naprawdę współczuję ludziom, którzy znajdowali się w połowie drogi, tym bardziej jeśli chmury i mgła nie opadły.
Do samochodu dotarliśmy ok. 14.30, co jest całkiem niezłym wynikiem, biorąc pod uwagę ilość przystanków po drodze. 


TŁUMY NA BEN NEVIS

Czy było tłoczno? W internecie krążą informacje o tłumach na Ben Nevis, o tym, że główny szlak jest prosty, więc sporo osób próbuje tę górę zdobyć. Wśród wchodzących z rana nie było aż takiego tłoku. Owszem, mijaliśmy i nas mijało sporo osób, ale na pewno nie były to tłumy. Za to o wiele więcej grup widzieliśmy później, w drodze powrotnej, schodząc z góry. Sprawdza się więc zasada jak wszędzie – w góry najlepiej wyruszyć rano. Wtedy jest największa szansa na uniknięcie większości turystów i złej pogody. My zdobyliśmy Ben Nevis jesienią, możliwe, że latem więcej śmiałków chce wejść na szczyt, może być też wtedy bardziej tłoczno. 


=> Parking przy Glen Nevis Visitors Center to koszt 6 GBP za cały dzień. 

=> Ulotka w języku angielskim o bezpieczeństwie na Ben Nevis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za czas poświęcony na odwiedzenie mojego bloga. Podziel się ze mną i (innymi) swoją opinią.

Copyright © 2016 Oczy zobaczyły - blog podróżniczy , Blogger